piątek, 19 kwietnia 2013

Rozdział I




   Mocny podmuch wiatru zamknął z trzaskiem okno.
 - Nie bój się, nie bój się… - powiedziałam sama do siebie. Ostatnio rozmowa ze sobą była dla mnie normą. Nie miałam wyboru, w promieniu jakiś 15 kilometrów nie było żywej duszy, każdy by w końcu zwariował. Te rozmowy dawały mi pewne poczucie człowieczeństwa. Rozmawiałam o wszystkim. O pogodzie, która zresztą ostatnio była beznadziejna, jakby matka natura widziała, że nikt tu nie został i uznała, że szkoda czasu dla opuszczonego miasteczka. Pewnie uważała, że jeden marny człowiek nie potrzebuje jej ingerencji, jej pomocy. Rozmyślałam też o życiu. Moim życiu, tym przed. O godzinach rozmów z przyjaciółmi, o chwilach zwątpienia, kiedy budząc się rano nie miałam ochoty na nic.  O wszystkich cudownych chwilach, kiedy najważniejsze było to co jest teraz i nie trzeba było się martwic przyszłością. Ale najczęściej moja głowę zaprzątała pustka. Pustka przez, którą przetaczały się tysiące myśli.  Dlaczego wszyscy zniknęli? Dlaczego zapomnieli o mnie? A może to JA była powodem ich zniknięcia? Tyle pytań i żadnej odpowiedzi. NIC! Co ja takiego zrobiłam, żeby zasłużyć na taką karę? W końcu zawsze byłam wzorową uczennicą, przewodniczącą samorządu uczniowskiego, redaktorką naczelną szkolnego czasopisma. Zawsze słuchałam rodziców. Nigdy nie zrobiłam niczego wbrew ich woli. Robi… Trzask! Mój wewnętrzny monolog przerwał głośny dźwięk. Automatycznie skuliłam się w rogu pomiędzy średniowieczną szafą, a zdarta ścianą. Głos , który przed chwila usłyszałam dochodził z dołu. Najpierw pomyślałam, że to może jakiś inny człowiek, który tak jak ja  nie wie co się stało z ludźmi z wioski, chwilę potem sama siebie skarciłam. Nie możesz być taka naiwna! Zostawili cię, to pewnie zwykły podmuch wiatru! Nadal skryta, postanowiłam siedzieć cicho i nasłuchiwać. Trzask! Kolejny głośny brzęk tym razem dużo bliżej mojej prowizorycznej kryjówki, która i tak w razie potrzeby wpędziła by mnie w kozi róg. Nie miałabym jak z niej uciec i nie potrafiłabym się bronić. Mój organizm był zbyt wycieńczony, od paru dniu żywiłam, się tylko tym co znalazłam w tym domu, a nie było tego wiele: stare herbatniki, suchy makaron, konserwy rybne. To nie zapewniało mi potrzebnych witamin i zapewne przy walce wręcz wszystkie lekcje karate poszłyby na marne.
-Au! – usłyszałam męski głos dochodzący zapewne z korytarza. – Kto tu do cholery, to postawił ?
Moje serce stanęło, czyli to jednak człowiek, mężczyzna. W duchu zaczęłam się modlić. Jeżeli mnie znajdzie na pewno nie będzie marnował czasu na pytania. Od razu zaatakuję. Chociaż z drugiej strony ja tez bym mogła się spytać jak to się stało, że on tu jest. Kolejne kroki były coraz głośniejsze i wiedziałam, że lada moment intruz, wejdzie do pokoju, w którym się ukrywałam. Pięć… cztery… trzy… dwa… Bum! Najwyraźniej osoba, która nieproszona wtargnęła do tymczasowo mojego domu, była silna, wywarzyła jednym kopnięciem drzwi, które uprzednio na wszelki wypadek zastawiłam. Nie byłam w stanie powstrzymać reakcji mojego organizmu na taki trzaski. Z mojego gardła wyrwało się głośne jęknięcie. Oczywiście nie uszło to uwadze mężczyzny, który jak się teraz okazało był raczej chłopcem w mniej więcej moim wieku. Jego głowa odwróciła się w moim kierunku, a w jego oczach pojawiło się przerażenie i zaraz potem zdziwienie.
- Ty…? Kim jesteś i co tu robisz? – krzyknął, zapewne chciał, aby zabrzmiało to groźnie, ale ja wcale się nie wystraszyła. Wręcz przeciwnie, poczułam niesamowita radość, Zapewne każdy z was zna to uczucie, kiedy po kilku godzinach samotności spotykamy kogoś z kim możemy porozmawiać. U mnie było trochę inaczej. Samotnie spędziłam kilkadziesiąt godzin. Na mojej twarzy siłą rzeczy pojawił się uśmiech, co jeszcze bardziej zdziwiło nieznajomego. – Ty..? Przecież wszyscy zniknęli.
- Ja nie. I ty też – odpowiedziałam powoli, nie chciałam go wystraszyć. Musiałam z nim porozmawiać. - Jak to się stało, że ty nie zniknąłeś?       
- Ja… nie wiem – odpowiedział nadal wyraźnie zszokowany. – Byłem na samotnej wyprawie w góry. Musiałem trochę pobyć sam, pozbyć się złych wspomnień. Ostatnio cały czas coś się działo złego, trzy dni temu postanowiłem wrócić i kiedy dotarłem do wioski okazało się, że jej już niema. Najpierw pomyślałem, że to nie to samo miejsce, potem spanikowałem, a kiedy już się uspokoiłem, postanowiłem przeszukać inne domy. Każdy był pusty, aż do teraz. Kim ty właściwie jesteś? Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem.
- I vice versa – odpowiedziałam. – Chodzę, a raczej chodziłam do drugiej klasy w Prywatnym Liceum.
- No tak, wyższa sfera. I pewnie mieszkałaś w dzielnicy z ochroniarzem przy wjeździe – rzeczywiście miał rację, mój stary dom leżał przy ulicy Akacjowej, jednej z najbogatszych w całej wiosce. Zresztą nie wiem czy Sowiece można było nazwać wioską, bo pomimo faktu , że nie miała praw miejskich to byliśmy lepiej rozwinięci niż nie jedno miasto. Zastanawiało mnie tylko to, dlaczego w jego głosie było słychać nutkę obrzydzenia.
- Chodziłeś to Publicznego Liceum? – spytałam
- Taa, moich rodziców nie było stać na opłacenie tak kolosalnej sumy  za zwykłą szkołę. Nie było ich stać na chleb… ale co ty o tym możesz wiedzieć? Pewnie spałaś na pieniądzach – nie odpowiedziałam. Poczułam się trochę urażona, koleś nie wiedział jak mam na imię a już wyrobił sobie zdanie na mój temat. Dobra byłam bogata, nie zaprzeczam, ale to nie oznacza, że jestem głupią dziewczynką, która ma wszystko bo rodzice mają pieniądze.
 Mój oskarżyciel, usiadł na ziemi z drugim końcu pokoju i zamknął oczy. Nie chciałam się mu naprzykrzać, więc także zamknęłam oczy i próbowałam zasnąć.
- Więc jak się nazywasz? – spytał
- Co cię to interesuje? – wypaliłam. Nadal była zła za tamte słowa.  Zaraz tego pożałowałam. Dopadły mnie wyrzuty sumienia, ale on się tym najwyraźniej nie przejął bo zaraz niewzruszony odpowiedział:
- Nic. Po prostu jestem ciekawy. Jak nie chcesz to nie mów. To i tak nie ma większego znaczenia. Po prostu pomyślałem, że byłoby łatwiej gdybym znał twoje imię. Teraz kiedy już siedzimy w tym  razem, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo – popatrzyłam się na niego zdziwiona, o czym on mówi – musimy razem się dowiedzieć gdzie są ludzie. To jest cholernie dziwna sprawa. No bo niby gdzie się miało podziać parę tysięcy ludzi. W końcu nie wyparowali. Kiedy zorientowałaś się, że ludzi nie ma?
- Eee, chyba pięć dni temu, nie jestem pewna, straciłam poczucie czasu, ale wiem, że to był wtorek, wróciłam ze zjazdu najlepszych uczniów. To była noc, gdzieś około pierwszej nad ranem, dlatego na początku nie zauważyłam różnicy. Było ciemno i cicho. Weszłam do domu i nawet nie sprawdziła, czy ktoś w nim jest, od razu udałam się do mojej sypialni i zasnęłam. Dopiero rano zdałam sobie sprawę, że coś jest nie tak. Spanikowałam, zaczęłam biec przed siebie i w końcu trafiłam tutaj – opowiedziałam tę historię jednym tchem, po raz kolejny przeżywając te straszne chwile.           
- Dzisiaj jest niedziela. Czyli wróciłaś pięć dni temu i już nikogo nie było. Ja wróciłem dwa dni po tobie, a wyruszyłem w sobotę trzy dni przed twoim przyjazdem. Wtedy wszystko było jeszcze w normie – podsumował to wszystko jakby rozwiązywał tylko kolejne zadanie na matematyce.
-Ile cię nie było?
-Łucja.
Powiedzieliśmy w tym samym momencie.                                                 
- Przepraszam, ty byłeś pierwszy. Nie było mnie 2 tygodnie.
- Ładne imię – odpowiedział uśmiechając się. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na jego wygląd. Był przystojny. Bardzo. Rude włosy opadały na czoło. Miał kwadratową szczękę i cudowne zielone oczy oprawione wachlarzem rzęs. Nie mogłam stwierdzić czy jest wysoki, ale obcisły sweterek podkreślał jego mięsnie. – Emil. No więc skoro już się poznaliśmy to ustalimy plan działania…
Przez kolejną godzinę, a może i więcej rozmawialiśmy o tym co mogło się stać. Obstawialiśmy kosmitów, czarną magię i różne inne nadprzyrodzone rzeczy, ale tak naprawdę sami w to  nie wierzyliśmy. Ludzie nie znikają od tak. Nasza wioska liczyła jakieś dwa tysiące osób. Nie możliwe jest, aby nagle przestali istnieć. Emil cały czas zapewniał mnie, że wszystko będzie dobrze, ale chyba sam do końca w to nie wierzył. Przez ten czas, choć krótki, bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Tak to już jest. Człowiek jest stworzeniem towarzyskim, a my ostatnie kilka dni spędziliśmy jakby na bezludnej wyspie. W końcu odeszliśmy od tematu zniknięcia, chociaż cały czas w głębi duszy wiedzieliśmy, ze wciąż jesteśmy sami, i zaczęliśmy rozmawiać o nas. Opowiadałam mu całe moje życie. Od najmłodszych lat. Mówiłam jak w pierwszej klasie szkoły podstawowej płakałam za każdym razem kiedy dostałam ocenę niższą niż pięć z plusem. Jak w czwartej złamałam nogę na treningach karate, na które rodzice zmuszali mnie chodzić. Jak w gimnazjum koleżanki naśmiewały się z mojego nosa i jak przez to miałam tak ogromny kompleks, że błagałam rodziców, aby pozwolili mi na operację plastyczną. I wreszcie o tym co było teraz. O tym jak zakuwałam po nocach, żeby zadowolić rodziców, o chwilach zwątpienia, kiedy wszystkiego miałam dosyć i o tych dobrych. Rozmowach z Natalią, moją najlepszą przyjaciółką, godzinach spędzonych na wpatrywaniu się w chmury. Emil cały ten czas nie spuszczał wzroku z mojej twarzy, tak jakby fascynowały go moje usta poruszające się w rytm moich słów. Potem on zaczął opowiadać. Dowiedziałam się, że jego życie wcale nie przypominało mojego. Od dziecka musiał sam sobie radzić. Jego ojciec pił, a matka się nim nie interesowała. Sprowadzała kochanków i groziła mu, że jeśli powie tacie to tego pożałuje. Parę razy został pobity, przez ojca za coś czego wcale nie zrobił, ale się nie poddawał, wiedział  że jeśli odpuści to skończy tak jak on. Dlatego odkąd zaczął chodzić do szkoły dorabiał na boku. Rozwoził gazety, pilnował psy, mył naczynia w podrzędnych barach. Każde zarobione pieniądze przeznaczał na jedzenie, bo rodzice nie byli zainteresowani tak przyziemnymi rzeczami. Miał tego wszystkiego dość, ale nadal walczył. Mówił też o tych dobrych momentach, kiedy zjadł swoją pierwszą w życiu czekoladę za zarobione pieniądze, albo kiedy znalazł stara jaskinię na dużej polanie i cały dzień udawał że jest super bohaterem, miał wtedy 8 lat. Tak , jego życie było całkowicie inne niż moje. Miałam nawet w pewnym sensie wyrzuty sumienia, wiedząc, ż e ja mogłam mieć wszystko czego zapragnęłam, a on nie.
- Pewnie cię zanudzam moją historią. Jest dużo gorsza od twojej, dużo bardziej przygnębiająca – powiedział.
- Och, nie. Moim zdaniem jest dużo ciekawsza. To znaczy nie zrozum mnie źle, ale nie ma nic ciekawego w byciu bogatym. Nigdy nie uciekałam przed policja, ani nie bawiłam się sama ze sobą. To jest… to… sama nie wiem co miałabym powiedzieć. Z jednej strony ci współczuję…
- Nie potrzebuję niczyjego współczucia! – brutalnie mi przerwał
- Nie dałeś mi dokończyć – powiedziałam spokojnie. – Z jednej strony ci współczuję, a z drugiej zazdroszczę – dokończyłam.
- Zazdrościsz? Czego? Jestem nikim! Nikim! Całe życie byłem Tym Synem Pijaka i Matki Dziwki!
- Nie tego. Tego ci współczuję, ale z drugiej strony dzięki temu jesteś tym kim jesteś.
- Czyli nikim.
- Czyli dorosłym silnym mężczyzną, bo w twoim przypadku, pomimo tego że nie wiem ile dokładnie masz lat, nie mogę cię nazwać chłopcem. Jesteś samodzielny i pewny siebie i na pewno sobie w życiu poradzisz. Popatrz się na mnie. Co mi dadzą wszystkie lekcje, które rodzice mi opłacali? Nic. Znajdę dobrą pracę i poradzę sobie w życiu, ale tylko dlatego, że moi rodzice mają pieniądze. Nigdy nie będę mogła pomyśleć: Sama na to zapracowałam. A ty możesz.
- Nigdy tak na to nie patrzyłem. To dziwne.
- Co? – spytałam zaskoczona.
- Spotyka człowiek takiego małego chochlika i nagle cały twój świat się zmienia, bo ten uświadamia ci bardzo ważną rzecz. Kim jesteś.
- Mam nadzieję, że kiedyś mi przedstawisz tego chochlika – powiedziałam z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Może – także się uśmiechnął, odsłaniając rząd idealnie równych zębów. Uśmiech ten uświadomił mi, że nie jestem sama, i że razem damy radę. Odkryjemy co się stało z pozostałymi.
- Zaczyna świtać. Spróbuj się przespać. W dzień nie powinniśmy wychodzić. Nadal nie wiemy co się stało. Wyruszymy wieczorem.
- Aaa! – głośno ziewnęłam. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo jestem śpiąca. – Ale ty też pośpij i tak nikt nas nie zaatakuje.
- Jasne… –odpowiedział. Nie wiem czy mówił coś jeszcze bo byłam już daleko, od naszej wioski. Gdzieś w krainie marzeń. Krainie snów.